czwartek, 21 czerwca 2012

Mam ochotę zrobić coś głupiego i świadomie porządkuję pewne sprawy żeby nie zostawić po sobie bałaganu...

wtorek, 24 kwietnia 2012

W piątek 13-stego skończyłam 24 lata...Kompletnie tego nie czuję. Świat pędzi do przodu a mi nadal wydaje się jakbym tkwiła w tym przeklętym 2009 roku. Minęły już 3 lata, czy ja kiedyś się do cholery obudzę? To nie jest dla mnie dobry czas, A. w sobotę wyjechał a ja siedzę i rozmyślam nad sensem wszystkiego. Mam 24 lata i wiem, że za 10 lat nie będę szczęśliwym człowiekiem. Czarne myśli więc już stulam swój głupi dziub...

sobota, 24 marca 2012

Jejku nie pisałam aż 10 dni? Nie zauważyłam kiedy to minęło bo ten tydzień był maratonem w pracy (który jeszcze się nie skończył bo dziś nocka)-włączałam kompa tylko żeby napisać A dobranoc.
Ostatnio dużo myślę o swoim podejściu do życia i wielu różnych spraw. Przez ostatnie 3 lata tyle się zmieniło-wszystko się zmieniło. Kiedyś przejmowałam się każdym najdrobniejszym niepowodzeniem i czułam się bardzo pokrzywdzona przez los za to, że zachorowałam na bulimię-uważałam chorobę jako najgorszą rzecz, która mnie w życiu spotkała i bardzo lubiłam się nad sobą z tego powodu użalać. Zamykałam się w pokoju i myślałam, że życie nie ma sensu, że jestem beznadziejna, do niczego się nie nadaję bo nie potrafię nawet zapanować nad jedzeniem i schudnąć (uważałam, że aby wyzdrowieć muszę schudnąć bo wtedy nie będę już musiała ograniczać jedzenia a potem zaliczać napadów). W 2008 roku poprosiłam mamę żeby zapisała mnie na terapię bo sama nie miałam odwagi (czytaj-nie potrafiłam raczej wziąć odpowiedzialności za swoje życie). Miałam świetną terapeutkę, która pomogła mi zrozumieć to, że nie wyzdrowieję "od poniedziałku" i skąd się u mnie wzięła ta choroba. Na początku byłam wściekła bo jak "ta baba", która mnie nie zna, śmie twierdzić, że zachorowałam nie przez pijaństwo ojca ale przez to, że mam taką wspaniałą kochającą mamę? Ale po przemyśleniu musiałam przyznać jej rację. Wiecie, że można czasem tak mocno kochać dziecko, że aż zaszkodzić mu tym? Moja mama pozwalała mi na wszystko i ku zdziwieniu moich znajomych wręcz namawiała na kolczyk w pępku czy tatuaż, wyjścia na imprezy (nie korzystałam z tego jako zakompleksieniec)- ale nieświadomie zabraniała jednego-życia własnym życiem. Wszystko robiłyśmy razem, zakupy, porządki, wakacje, wszelkie problemy rozwiązywałyśmy wspólnie a ja nie wyobrażałam sobie, że gdy kogoś poznam to wyprowadzę się i zostawię mamę z ojcem alkoholikiem-chciałam ją zabrać ze sobą żeby nie została z tym wszystkim sama. Nie widziałam w tym nic złego póki nie dotarło do mnie, że wymiotowaniem odreagowuję nie tylko swoje ale i mamy problemy. Postanowiłam zacząć przyzwyczajać mamę, że kiedyś będę chciała się usamodzielnić i nie będziemy spędzać ze sobą tyle czasu a ona musi zacząć radzić sobie z niektórymi problemami sama. Podstawowym problemem były kłótnie z ojcem-więc przestałam się w nie mieszać. Jak zaczynali się kłócić wychodziłam do pokoju a nie tak jak zwykle darłam się żeby bronić mamę. Na początku widziałam w jej oczach żal i rozczarowanie więc wytłumaczyłam jej o co chodzi. Od tamtej pory kłótni było 80% mniej bo większość to my prowokowałyśmy żeby odreagować złość za jego picie, a nawet gdy ojciec zaczynał to mama potrafiła olać go śmiejąc się nawet przy tym. W domu zaczęło robić się na prawdę fajnie, spokojnie, obie już tak nie przeżywałyśmy pijaństwa ojca a mama dała mi więcej luzu-nie wydzwaniała 15 razy dziennie pod byle pretekstem i zaakceptowała to, że nie będę mogła być zawsze przy niej...a ja dalej pracowałam na terapii nad relacjami z mamą-od października zaczęłam grupową-kilka osób z zupełnie różnymi problemami ale od każdego mogłam się wiele nauczyć, do tego zaczęłam studia, poznałam wiele nowych osób i czułam, że w końcu coś mi się zaczyna udawać w życiu...
Wszystko zmieniło się po jednym telefonie od brata 21 grudnia-"gdzie jesteś-za 5 minut będę w domu-jak wrócisz to pojedziesz z ojcem do szpitala, mama miała wypadek". 2 godziny wcześniej rozmawiałyśmy przez telefon, była w świetnym humorze "wiesz o której wstałam? Aż mi wstyd bo o 11!! Aaaale sobie pospałam:)". To była nasza ostatnia rozmowa, po 3 tygodniach odłączyli mamę od respiratora, 3 dni wcześniej wypisali akt zgonu. Przez prawie pół roku pracowałam na terapii nad relacjami z mamą, nagle musiałam zacząć się uczyć jak żyć bez tych relacji. Gdyby wtedy mama nie znalazła dla mnie terapeutki nie wiem czy bym dzisiaj tutaj pisała. Pani Kasia i cała grupa pomogli mi przejść przez ten najgorszy w moim życiu rok- rok, w którym każdy dzień zaczynałam z nadzieją, że szybko się skończy, nie zapinałam pasów, non stop chorowałam i specjalnie nie chodziłam do lekarza a gdy wyczułam guzka w piersi ucieszyłam się, że może dostanę raka i skończy się to cierpienie. Po roku przeszedł mi ten egoizm i zaczął się etap "po żałobie". Każda rocznica, urodziny i inne ważne daty są ciężkie ale nie tak jak pierwsze. Dotarło do mnie, że póki ja żyję żyje też mama, kto lepiej niż ja będzie opowiadał jakim wspaniałym człowiekiem była? Ta świadomość skutecznie przegoniła destrukcyjne myśli. Jak mogłam w ogóle myśleć o własnej śmierci z nadzieją, kiedy moja mama bardzo chciała żyć a ta szansa została jej odebrana?
Po 3 latach cieszę się życiem za siebie i mamę i milion razy bardziej doceniam to co mam a smutki już tak nie przytłaczają bo powtarzam sobie, że jeśli przeżyłam ten pierwszy rok to wszystko inne to pikuś. I zawsze sobie myślę, że mama umarła ale pozostało mi 20 lat pięknych wspomnień a niektórzy nawet tego nie mają więc i tak jestem szczęściarą.
Nie jestem chodzącym uśmiechem i optymistką, panicznie boję się utraty kolejnej bliskiej osoby i matkuję bratu i ojcu co znowu w jakiś sposób przeszkadza mi w zajęciu się sobą-ale przez te 3 lata zaczęłam zupełnie inaczej patrzeć na życie.
W końcu co nie zabije to wzmocni i mam wielkie szczęście bo nie każdy może pochwalić się takim wspaniałym Aniołem Stróżem jak ja. Nie zmieni to faktu, że oddałabym wszystko aby móc znowu mojego Anioła przytulić i usłyszeć jak mówi do mnie "Leeeeenka" (tylko mama tak mówiła), ale teraz nie przejmuję się pierdołami i jestem dużo silniejszą osobą.
Czasem trzeba przeżyć coś strasznego żeby docenić to co się ma.
Popłakałam sobie trochę pisząc o mamie i to mi przyniosło trochę ukojenia:)

środa, 14 marca 2012

Lekcja pozytywnego myślenia xD

Nie pisałam bo nie lubię tego robić gdy mam doła. Wtedy najczęściej ponoszą mnie emocje a post byłby w stylu "jaka jestem nieszczęśliwa, jak mi źle, życie jest do bani, chciałabym umrzeć"-a potem sobie myślę "aleś ty głupia"-więc wolałam przeczekać. Chociaż w sumie to nie minęło-samo spoglądanie za okno może wywołać stany depresyjne a przynajmniej-jak w moim przypadku-zamulające. Wtedy siedzę i myślę, myślę, myślę ale o samych problemach- że z A się średnio układa a niepewność mnie wykańcza, że brat nie jest dobrym bratem, że ojciec nie jest dobrym ojcem, że znajomi odzywają się do mnie tylko gdy czegoś potrzebują, że od dwóch miesięcy nie byłam na cmentarzu bo wolę zamknąć się w pokoju i godzinami oglądać filmy...i na koniec-że użalam się nad sobą a przecież miliony ludzi ma dużo gorsze problemy...Ehh zawsze miałam zrąbaną psychikę...
Ale w sumie...znam ojca i brata od prawie 24 lat i zdążyłam się przyzwyczaić, że mogę liczyć tylko na siebie, jeśli nie wyjdzie z A to tylko i wyłącznie z jego głupoty, znajomi-może i niektórzy bywają fałszywi ale mimo to jest kilka osób, do których zawsze mogę się zwrócić-a cmentarz-przecież nie jadę tam nie dlatego, że jestem leniem ale po prostu nienawidzę oglądać imienia mamy na zimnym granicie a jedyne wspomnienie jakie mam z tym miejscem to jej pogrzeb-co mi sprawy nie ułatwia-pojadę jak będę gotowa...
Wszystko da się pozytywniej przedstawić i od razu czuję się lepiej-szkoda tylko, że to się nie odnosi do pogody-słońce na zawołanie nie wyjdzie-ale za to weekend ma być ładny-to nic, że będę w pracy xD.

środa, 7 marca 2012

...

Dziś ciężki dzień.
Cholernie się boję. Już tak dawno nie miałam napadów trzy dni pod rząd. Tak cudownie było czuć się dobrze w swojej skórze i traktować jedzenie jako paliwo a nie sposób na poprawę nastroju. Już zapomniałam jak to jest mówić "od jutra od jutra" a pierwszą myślą po przebudzeniu nie było "czy ten dzień też będzie beznadziejny?" tylko "ile fajnych rzeczy mogę dziś zrobić". Głupie stare demony postanowiły sobie powrócić, ale tylko na chwilę, bo ja nie mam nadal 17 lat tak jak wtedy gdy przyszły po raz pierwszy, nie jestem już słaba. Muszę tylko przemyśleć dlaczego znowu wróciły, co odreagowuję i znaleźć inny, dla odmiany fajny sposób na to odreagowanie. Już za dużo mnie ominęło przez ciebie pieprzona bulimio, nie zabierzesz mi ani minuty więcej z mojego życia!!!!

Jutro i w piątek nocka z fajnymi ludzikami-na myśl o tym od razu mi się humor poprawia mimo, że będzie mało czasu na odespanie bo w niedzielę pobudka o 5 i heja na kolejne 12 godzin recepcjonowania. 12 godzin spokoju, czytania książek i rozmyślania o tym co tu zrobić żeby było lepiej:) Ale tym razem nie będę myślała "od poniedziałku".




wtorek, 6 marca 2012

Wtorrek

Decydując się na pracę dwuzmianową a zmiany po 12 godzin liczcie się z tym, że sprawy związane z waszym snem kompletnie, totalnie i na cały okres pracy się Wam spier...skomplikują.
Wczoraj po świetnej nocce z fajną ekipą byłam na tyle przytomna żeby stoczyć bój ze sprzedawcą-a raczej drobną cichutką sprzedawczynią, która bez zbędnych "ale" wymieniła mi zepsutą część wpisując w protokole reklamacji 1 marca. Teraz mój kochany "e" pali tak mocno, że aż dopatruję się w tym kolejnej wady xD. Bo jeśli "zapalę" w autobusie to taka ilość pary może spowodować dość mocny przestrach kierowcy i pasażerów xD. Przy okazji zakupy w Tesco-te dodatkowe 10 kg w siatkach poważnie zachwiały moją równowagę po 2 nockach.
Do siostry nie pojechałam a i smsa nie mogłam wysłać bo zablokowali mi konto, które uzupełnię dopiero jak wykłócę się z przedstawicielem szacownej sieci na "h". Ja rozumiem, że jeśli chcę dzwonić za darmo do osób w tej samej sieci muszę dopłacić 10 zł, wcześniej wpisać kod a usługa jest ważna przez miesiąc-ale moja jest widocznie ważna na wieki bez możliwości rezygnacji albo zapomniano wspomnieć we wszystkich możliwych źródłach o sposobie wyłączenia i o tym, że po miesiącu "ONI" postanowili być tak dobrzy i mi tę usługę przedłużać bez mojej ingerencji a ta ich wspaniałomyślność kosztuje przecież tylko 10 zł. Ok ale przez rok to 120 zł i fajna kiecka a mi ciężko wygadać nawet te umowne 30 zł. Hmm, świat byłby piękny gdybym miała tylko takie problemy xD.
Poszłam spać o 16, zaspałam na skypowanie z Dziubem ale tylko o 13 godzin bo zamiast o 20 obudziłam się o 9 następnego tj. dzisiejszego dnia.
A no i zrealizowałam jeszcze jedno poniedziałkowe postanowienie-nie objadłam się kanapkami! Hmmm...bo nie kupiłam chleba ale za to była bardzo "zdrowa" i "odżywcza" kiełbasa...dużo kiełbasy...i ser...i ziemniaki...a i udko...pół serka topionego?...2 jogurciki...wszystko w ciągu 2 godzin? Chyba już lepszy byłby chleb xD Ale zasada zdrowego odżywiania wprowadzona od dziś!
Nieodwołalnie do 2 kwietnia kiedy wróci Dziub i zacznie się kebabowanie, czekoladowanie, chipsowanie a jedyne co zdrowe to surówka do kotleta:) I-"coś te spodnie jakby ciaśniejsze?" Już się nie mogę doczekać:)

niedziela, 4 marca 2012

PPrzewidywalna

Wyszłam z domu o 18, wróciłam o 9 rano---a dziś powtórka z imprezy= druga nocka w pracy...
Ale od jutra 3 dni wolne-żyć nie umierać! Od jutra tyle się może zmienić!!! Bo jutro jest poniedziałek-czas nowych wyzwań, postanowień, które dziś są mega silne po to by upaść jutro ok 15stej:) Bo zawsze tyle sobie planuję-jutro rano pojadę stoczyć walkę ze sprzedawcą e-papierosów na śmierć i życie (nie nie będę płacić za nową część 60 zł gdy stara popsuła się dzień po gwarancji modląc się aby nowa, jeśli ma już zamiar podzielić los starej, zrobiła to przed upływem 30 dni), potem pojadę do siostry ciotecznej, która za 2 dni wyjeżdża a następnie wrócę od niej 2,5 km piechotą do domu i ewentualnie wtedy rozważę możliwość odespania 2 nocek. A do tego nie będę się zapychała chlebem tylko zacznę jeść zdrowe pełnowartościowe posiłki i zacznę biegać.

Mogę w sumie już teraz napisać jutrzejszą notkę:
Poranny bieg (50 metrów) na autobus o 7.03, który przyjechał 7.13 co pozwoliło mi na kupienie paczki fajek bo przecież e-papieros mi się zepsuł a ja nie mam teraz siły jechać na drugi koniec miasta i czekać do 9 na otwarcie. Sms do siostry, że jestem padnięta i nie dam rady jej dziś odwiedzić. Przemęczona wpadłam do domu i uruchomiwszy komputer nagle się rozbudziłam a zasnęłam dopiero o 15stej po przejrzeniu wszystkich Pudelków, Lansików, Fejsików, obejrzeniu komedii romantycznej, czacie z moim wirtualnym przyjacielem i zjedzeniu 5 pełnowartościowych kanapek składających się z chleba i margaryny. Stwierdziłam, że nie mogę się tak przemęczać po nockach i, że wszystko to co miałam zrobić dziś zrobię jutro a wtorek to też jest bardzo dobry dzień na realizację ambitnych postanowień-pierwsze z nich-wstanę o 7 i pojadę do miasta wykłócać się ze sprzedawcą e-papierosów...
Notka wtorkowa: Wstałam o 10...nie ma sensu jechać do miasta, posiedzę w domu i odpocznę...

Może by tak jednak nie obiecywać sobie za dużo, nie planować a jeśli już to coś co jest możliwe do realizacji bo ja chyba jestem sama dla siebie bardzo przewidywalna a te plany to tylko dla zachowania pozorów odpowiedzialności...
Godzina 16, piękne słońce, a jeszcze niedawno o tej porze było ciemno:)

piątek, 2 marca 2012

First

Od czegoś trzeba zacząć...
Lenka, miło mi ;)
No i zaczęłam :)
Uff xD

Wiem, fascynujące...:P)